niedziela, 22 lutego 2009

"Pewnego dnia będziemy żyli w Paryżu..."

Tak brzmią słowa przebojowej piosenki Paris. Po jednym przesłuchaniu ofiara od razu warjuje podrygując do rytmu tych wszystkich, grzechoczących, dudniących, brzęczących i dzwoniących przedmiotów, które slychać. Wtedy już nic nie jest w stanie sprawić, żeby delikwent mógł się wyrwać spod magnetyzmu jaki generuje angielski zespół Friendly Fires. To trio zostało założone gdy jego członkowie mieli po 14 lat i chodzili do jednej szkoły. Teraz panowie są starsi i w ubiegłym roku wydali album pod egida wytwórni XL Recordings (o której też bede musiał kiedyś napisać osobno, bo to prawdziwa fabryka świetnych zespołów jak- Sigur Rós, The Prodigy, a ostatnio nawet Radiohead) nadając mu tytuł identyczny jak nazwa, którą dla siebie przyjeli. 

Co mamy na albumie? Określić jest to tak naprawdę trudno, bo słychać gitarki, syntezatorki i mase pekrusjonaliów, o których już wspomniałem. Dla mnie brzmi to troche tak jakby chłopaki z MGMT chcieli nagrać coś tanecznego, a inni po prostu mówią indietronica, dance-punk czy coś w tym stylu ja jednak nie jestem w stanie ich zaszufladkować . Płytka zawiera 10 utworów w bardzo imprezowym nastroju. Wyróżniają sie zdecydowanie wśród nich, te które stały się singlami. W pierwszym-"Jump in The Pool" muzyka wydaje się brzmiec jakby była nagraniem z parady karnawałowej w Rio, jednak śpiew i syntezatory wchodzące mocno w refrenie troche zmieniają to wrażenie, ale bynajmniej nie na gorsze. Kolejna mocna pozycja na płycie to wspomniane już na samym początku "Paris" znajdujące sie pod numerem 3, a że już je mocno opisałem to nie będę się powtarzał. Tuż za nim"White Diamonts" z bardzo przyjemnym riffem na początku i wprost porywającym refrenem. Numer 8- pod nim kryje się "Skeleton Boy" ze swoimi slodziutkimi klawiszami na samym początku przypominające dzwonki z pierwszych komórek. Wszystko to troche wydaje się być zrobione na jedno kopyto... Ale to jest solidnie podkute kopyto konia cyrkowego, który wykonuje popisy dające widzom tylesamo radości co słuchanie tej Friendly Fires. Do cyrku bez przerwy nie da się chodzić bo widzi się tam cały czas to samo właściwie, ale mimo to coś nas do niego od czasu do czasu ciągnie. Inne coś ciągnie mnie do Friendly Fires i jak długo będzie ciągnąć to sie okarze, ale jak na razie pociąga skutecznie.

P.S. Pozwole sobie na jeszcze tu napisać, że zapoznałem się z zespołem dzięki uprzejmości pewnej bardzo miłej Pani, która ma bardzo funkcjonalny skaner. Dziękuje jej bardzo za to, że mnie zapoznała z tymi panami i nie tylko z nimi, a lista podziękowań dla Niej powinna i tak być o wiele dłuższa... 

Friendly Fires- Friendly Fires (2008)

SSANIE

  1. "Jump in the Pool" - 3:37
  2. "In the Hospital" - 3:51
  3. "Paris" - 3:54
  4. "White Diamonds" - 4:12
  5. "Strobe" - 3:05
  6. "On Board" - 3:43
  7. "Lovesick" - 3:54
  8. "Skeleton Boy" - 3:33
  9. "Photobooth" 3:24
  10. "Ex Lover" - 3:51

2 komentarze:

  1. One day we're gonna meet.
    I promise^^

    OdpowiedzUsuń
  2. mogę zapewnić, że koncertowo są 1000 razy lepsi. To jest ich najmocniejsza strona, szał jaki panuje na scenie udziela się publice już w pierwszych sekundach koncertu.

    OdpowiedzUsuń