czwartek, 26 lutego 2009

"Mój palec jest na przycisku..."

The Chemical Brothers. Duet DJ-ów z Wielkiej Brytanii. Są twórcami jednego z najlepszych albumów jakie znam i nie mówię tu tylko o tych z muzyką elektroniczną, ale o albumach wszystkich możliwych gatunków muzycznych. O czym mowa? O wydawnictwie „Push The Buton” z 2005 roku. Można na nim znaleźć cały przekrój muzyki elektronicznej właściwie: od downtempo w Close Your Eyes, przez klasyczny dla grupy big beat w The Boxer, aż do mocniejszego uderzenia prawie jak techno w Believe. Wszystko może się wydawać składanką, ale tak nie jest. To, że na jednej płycie znalazlo się hip-hopowe Left Right i przesączone folkiem Shake Brake Bounce dowodzi tylko tego, że ta dwójka panów ma bardzo szerokie spektrum pomysłów, z których każdy okazuje się trafiony i wspaniale zrealizowany. Smaczku płycie dodaje udział wśród zaproszonych wokalistów Kele Okereke z The Block Party. Jeśli chodzi o to co tak dokładniej słychać na płycie to mamy tu dużo sampli stworzonych z gitar akustycznych bardzo róznie brzmiących. Do tego indyjski wydźwięk Galvanize od którego rozpoczyna się album, no i jak na muzyke elektroniczną przystało cała masa syntezatorów i "tłustych beatów". Pisać można dużo, zachwalać jeszcze więcej, ale tak dobrze wyprodukowanego i nagranego albumu to ze święcą po prostu szukać. I w jego przypadku podobnie jak z "The Understanding" wydanego przez Röyksopp można śmiało powiedzieć, że „Push The Button” nadaje się i do tańczenia i do słuchania na spokojnie w domu. Kto nie pozna tej płyty straci bardzo wiele, a moc tej płyty jest tak wielka, że mnie- konserwatywnego rastamana z rockowymi ambicjami- w chwili kiedy ją pierwszy raz przesłuchałem parę wiosen temu przekonała skutecznie do muzyki elektronicznej, a co najważniejsze nie znudziła mi się od tamtej pory i co pewien czas wracam do niej z wielką przyjemnością.


The Chemical Brothers- Push The Button (2005)


  1. "Galvanize" – 6:33  
  2. "The Boxer" – 4:08
  3. "Believe" – 7:01
  4. "Hold Tight London" – 6:00
  5. "Come Inside" – 4:47  
  6. "The Big Jump" – 4:43
  7. "Left Right" – 4:14
  8. "Close Your Eyes" – 6:13
  9. "Shake Break Bounce" – 3:44  
  10. "Marvo Ging" – 5:28
  11. "Surface To Air" – 7:23

poniedziałek, 23 lutego 2009

Brzydkie kaczątko które stało się Czarnym Łabędziem…

Dawno, dawno temu za siedmioma rzekami, za siedmioma morzami żyło sobie brzydkie kaczątko imieniem Thom. Było bardzo brzydkie, a w dodatku miało coś nie tak z jednym okiem. Nie dość, ze urody mu natura poskąpiła to jeszcze dała mu pokręcony charakterek. Kaczątko dorosło. Dalej było brzydkie, dalej miało dziwny charakter, ale było już łabędziem... Czarnym Łabędziem... Śpiewającym łabędziem... I to śpiewającym w taki sposób, że strasznie trudno zrozumieć co śpiewa, ale robił to pięknie. Thom założył z paroma innymi przedstawicielami drobiu: kurczakiem Edem, rodzeństwem kaczek Colinem i Jonnym oraz indykiem Philem zespół i byli „radiogłowi”. Żyli sobie razem dobrze i powodziło im się. Inne zwierzęta na podwórku lubiły ich piosenki, nawet sam Gospodarz je nucił od czasu do czasu.. Jednak nadszedł taki dzień kiedy Thom postanowił, że bycie „radiowągłową” jest fajne, ale spróbował by czegoś na własną rękę. Tak też uczynił.

Dla tych nieuświadomionych mowa jest jak najbardziej o solowej płytce Thoma Yorke’a, która wydana została w 2006 roku pod tytułem The Eraser. Parę miesięcy później dziewięc utworów z albumu uzupełniono o EP-ke „Spitting Feathers” zawierającą b-side’y z dwóch singli: "Harrowdown Hill" i "Analyse", a wszystko wieńczy „The Eraser Remixed”, czyli jak sama nazwa wskazuje zremiksowana wersja utworów z „podstawowej płyty”. Podczas prac nad „The Eraser”, pan „oczko” był widocznie cały czas pod wpływem wydanych wcześniej z Radiohead „Kid A” i „Amnesiac”, lecz to co słychać na krążku jest jeszcze mocniej oparte na elektronice. Wszystkie piosenki maja bardzo osobisty charakter moim zdaniem. W tekstach Thom ujawnia swoje zaangażowanie polityczne („Harrowdown Hill”) oraz jak zwykle mase przemyśleń na temat samych ludzi, uczuć nimi kierujących jak i świata w ogóle. To w jaki sposób przepływa przez palce czas w „The Colck” staje się prawie namacalny. Frustracja zawarta „Black Swan” zmusza do powtarzania jak mantrę razem z Tohomem wersu „This is fucked up” (równie dobrze moim zdaniem pasuje „To jest chujnia”), a jakby tego było to kiedy śpiewa on „I’m black swan” nie można się powstrzymać przed wyobrażeniem go sobie jako ogromnego czarnego łabędzia. „And It Rained All Night” sprawia, że wyraźnie słyszy się miarowe stukotanie deszczu o szybę niezależnie od aury jaka panuje w rzeczywistości. Jednak jeśli tylko nie ma się ochoty na zadawnie sobie filozoficznych pytań to wystarczy tylko przestać wsłuchiwać się w słodkie bełkotanie Thoma i cieszyć się z misterium jakie daje słuchanie samej muzyki skomponowanej i nagranej z klasą do jakiej przyzwyczaił już odbiorców kompozycjami Radiohead (tkwi w tym duża zasługa „etatowego” producenta Nigela Godricha pracującego zarówno przy wszystkich płytach radiogłowych jak i przy The Eraser). Można by długo opisywać, porównywać jego wcześniejszych dokonań wraz z zespołem, do innych wykonawców, ale trzeba po prostu usłyszeć jak śpiewa „Czarny Łabędź” solo i tak jak z „Radiogłowymi”. Dodam na sam koniec, że warto zwrócić uwagę na okładkę, która jak dla mnie w pełnej krasie jest absolutnie rewelacyjna.

A jaki jest ciąg dalszy bajki o „Czarnym Łabędziu”? Tego będzie można się dowiedzieć w najbliższym czasie, bo po wydaniu w ubiegłym roku przez stadko drobiu „In Rainbows” (które już niedługo opisze) pracują nad następną płytką.

Thom Yorke- The Eraser (2006)

  1. "The Eraser" – 4:55
  2. "Analyse" – 4:02
  3. "The Clock" – 4:13
  4. "Black Swan" – 4:49
  5. "Skip Divided" – 3:35
  6. "Atoms for Peace" – 5:13
  7. "And It Rained All Night" – 4:15
  8. "Harrowdown Hill" – 4:38
  9. "Cymbal Rush" – 5:15


niedziela, 22 lutego 2009

"Pewnego dnia będziemy żyli w Paryżu..."

Tak brzmią słowa przebojowej piosenki Paris. Po jednym przesłuchaniu ofiara od razu warjuje podrygując do rytmu tych wszystkich, grzechoczących, dudniących, brzęczących i dzwoniących przedmiotów, które slychać. Wtedy już nic nie jest w stanie sprawić, żeby delikwent mógł się wyrwać spod magnetyzmu jaki generuje angielski zespół Friendly Fires. To trio zostało założone gdy jego członkowie mieli po 14 lat i chodzili do jednej szkoły. Teraz panowie są starsi i w ubiegłym roku wydali album pod egida wytwórni XL Recordings (o której też bede musiał kiedyś napisać osobno, bo to prawdziwa fabryka świetnych zespołów jak- Sigur Rós, The Prodigy, a ostatnio nawet Radiohead) nadając mu tytuł identyczny jak nazwa, którą dla siebie przyjeli. 

Co mamy na albumie? Określić jest to tak naprawdę trudno, bo słychać gitarki, syntezatorki i mase pekrusjonaliów, o których już wspomniałem. Dla mnie brzmi to troche tak jakby chłopaki z MGMT chcieli nagrać coś tanecznego, a inni po prostu mówią indietronica, dance-punk czy coś w tym stylu ja jednak nie jestem w stanie ich zaszufladkować . Płytka zawiera 10 utworów w bardzo imprezowym nastroju. Wyróżniają sie zdecydowanie wśród nich, te które stały się singlami. W pierwszym-"Jump in The Pool" muzyka wydaje się brzmiec jakby była nagraniem z parady karnawałowej w Rio, jednak śpiew i syntezatory wchodzące mocno w refrenie troche zmieniają to wrażenie, ale bynajmniej nie na gorsze. Kolejna mocna pozycja na płycie to wspomniane już na samym początku "Paris" znajdujące sie pod numerem 3, a że już je mocno opisałem to nie będę się powtarzał. Tuż za nim"White Diamonts" z bardzo przyjemnym riffem na początku i wprost porywającym refrenem. Numer 8- pod nim kryje się "Skeleton Boy" ze swoimi slodziutkimi klawiszami na samym początku przypominające dzwonki z pierwszych komórek. Wszystko to troche wydaje się być zrobione na jedno kopyto... Ale to jest solidnie podkute kopyto konia cyrkowego, który wykonuje popisy dające widzom tylesamo radości co słuchanie tej Friendly Fires. Do cyrku bez przerwy nie da się chodzić bo widzi się tam cały czas to samo właściwie, ale mimo to coś nas do niego od czasu do czasu ciągnie. Inne coś ciągnie mnie do Friendly Fires i jak długo będzie ciągnąć to sie okarze, ale jak na razie pociąga skutecznie.

P.S. Pozwole sobie na jeszcze tu napisać, że zapoznałem się z zespołem dzięki uprzejmości pewnej bardzo miłej Pani, która ma bardzo funkcjonalny skaner. Dziękuje jej bardzo za to, że mnie zapoznała z tymi panami i nie tylko z nimi, a lista podziękowań dla Niej powinna i tak być o wiele dłuższa... 

Friendly Fires- Friendly Fires (2008)

SSANIE

  1. "Jump in the Pool" - 3:37
  2. "In the Hospital" - 3:51
  3. "Paris" - 3:54
  4. "White Diamonds" - 4:12
  5. "Strobe" - 3:05
  6. "On Board" - 3:43
  7. "Lovesick" - 3:54
  8. "Skeleton Boy" - 3:33
  9. "Photobooth" 3:24
  10. "Ex Lover" - 3:51

sobota, 21 lutego 2009

Początek...

Mój nieskonczony narcyzm sprawił, że w nagłówku strony widnieje taki napis, a nie inny. Ten sam narcyzm sprawił, że w ogóle chcę tu pisać i dzielić się moimi odkryciami muzycznymi, które bedę uważał za godne polecenia. 

Bez problemu wybrałem co dać na pierwszy ogień. Moje podniecenie dotyczące przyjazdu tego zespołu do Polski ciągle nie ustępuje. Mowa oczywiście o Röyksopp. Duet założony przez dwóch panów norwegów o imionach i nazwiskach jeszcze bardziej pokrętnie brzmiących niż sama nazwa zespołu oznaczająca ni mniej ni więcej tylko "purchawkę". Panowie mają już swój wyrobiony styl, który tak naprawde cięzko opisać, ale jest on bardzo rozpoznawalny. Już 23 marca ma sie ukazać ich najnowszy album "Junior", który mam nadzieje będzie równie udany jak jego poprzedznik "The Understanding", który mam wlaśnie zamiar teraz krótko przedstawić.

Album został wydany w 2005 roku. Przy jego tworzeniu duet współpracował z Kate Havnevik i Karin Dreijer Andersson (o obu tych paniach, które są równie niesamowite jak sam zespół napisze innym razem). Mamy tu 12 utworów, a wraz z płytką bonusową dostajemy jeszcze kolejne 5. Płyta ma swój wyjątkowy charakter, który z łatwościa można wyczuć już od pierwszego przesłuchania. Mieszanina tanecznych rytmów czasami zwalniających do tempa chill-out z rozmachem kompozytorskim i wielokrotnie niebanalnymi tekstami zaśpiewanymi w piekny sposob sprawiła, że ta płytka szybko stała się jedną z moich ulubionych. Za długo zajęło by wymienianie i opisywanie godnych polecenia pozycji na niej bo po prostu absolutnie wszystkie są godne uwagi i to w niemal równym stopniu. Jednak szczególnie singlowe "What Else is There?" z wokalem wcześniej już wspomnianej Karin  wrzyna się grubym dłutem w mózg, dzięki swojej mistycznej otoczce zapewnionej właśnie z powodu charakterystycznego śpiewu.  Zakończe jednym prostym stwierdzeniem. Ta płyta przeczy absolutnie porzekadłu mówiącemu, że "jak coś jest do wszystkiego, to naprawde jest do dupy". Ona nadaje się zarówno do tańczenia jak i do samotnie spędzanego jesiennego wieczoru.

Röyksopp- The Understanding (Deluxe Edition) (2005)

CD 1

  1. "Triumphant" – 4:20
  2. "Only This Moment" – 3:55
  3. "49 Percent" – 5:11
  4. "Sombre Detune" – 4:52
  5. "Follow My Ruin" – 3:51
  6. "Beautiful Day Without You" – 5:29
  7. "What Else Is There?" – 5:17
  8. "Circuit Breaker" – 5:24
  9. "Alpha Male" – 8:11
  10. "Someone Like Me" – 5:23
  11. "Dead to the World" – 5:20
  12. "Tristesse Globale" – 1:24

CD 2 (Bonus)

  1. "Go Away" – 3:52
  2. "Clean Sweep" – 5:17
  3. "Boys" – 4:45
  4. "Head" – 5:03
  5. "Looser Now" – 6:04

"kluczykowesłowo":  ultimovicio